O tym, jaki wpływ na szkolne osiągnięcia ucznia może mieć alergia, o zagrożeniach czających się w ulubionych dziecięcych przekąskach, a także o tym, że nadpobudliwość nie zawsze musi oznaczać ADHD, z dr DANUTĄ MYŁEK, specjalistą alergologii i dermatologii, autorką książek z poradami dla alergików, rozmawia Tomasz Wosk.
Mamy wrzesień, rozpoczyna się więc kolejny rok szkolny, a ja na rozmówcę wybrałem lekarza alergologa. I nieprzypadkowo, bo – jak się okazuje – alergia może mieć ogromny wpływ na to, jak nasze dziecko radzi sobie w szkole.
Alergia nie jest procesem dotyczącym tylko skóry czy nosa, ale całego układu immunologicznego, który jest ściśle powiązany z układem nerwowym, czyli także z mózgiem. Stąd zależność pomiędzy alergią a zachowaniem oraz osiągnięciami człowieka. Niestety, najczęściej ani rodzice, ani nauczyciele nie zdają sobie sprawy z tego, że może istnieć związek między szkodliwym pokarmem lub toksynami dostającymi się do organizmu a złym zachowaniem dziecka.
W swojej książce zatytułowanej Alergie ujęła Pani to dość obrazowo: mózg nie swędzi, ale musi odreagować.
Alergeny docierają do mózgu wraz z krwią i tam powodująproces zapalny. Inaczej wygląda zapalenie naprzykład w nosie, z którego może nam cieknąć, inaczejw oskrzelach, gdzie może wywoływać kaszel i duszności,a inaczej w mózgu, gdzie zapalenie oprócz bólu głowyczy padaczki może powodować całą paletę zaburzeń psychoemocjonalnych.Zresztą narządy w ludzkim ciele są zesobą ściśle powiązane. Mało kto zwraca na to uwagę, ale skóra z mózgiem mają ze sobą wiele wspólnego. Przecież na początku życia płodowego tworzą jeden narząd. Dlatego na przykład u ponad połowy dzieci z atopowym zapaleniem skóry oprócz zmian chorobowych na skórze obserwujemy również zmiany chorobowe w mózgu, objawiające się na przykład zaburzeniami emocjonalnymi czykłopotami ze snem.
Alergia zazwyczaj kojarzy się ludziom co najwyżej z wysypką bądź uporczywym katarem na wiosnę.
Tymczasem objawy mogą być znacznie bardziej złożone. Jak więc alergię odreagowuje mózg?
Oprócz objawów typowo somatycznych, jak wspomniany ból głowy czy padaczka, możemy zaobserwować u alergików całą gamę zaburzeń o naturze psychoemocjonalnej. Są to m.in. zaburzenia: koncentracji, przyswajania wiedzy, refleksu, pamięci, snu, a także zaburzenia zachowania, w tym nawet zachowania niespołeczne. Dość często u dzieci diagnozujemy na przykład reakcję alergiczną na gluten i kazeinę. Biochemiczne skutki narażenia na te substancje objawiają się nadpobudliwością, a nawet agresją lub autoagresją.
Tym samym alergia może więc skutecznie utrudnić uczniowi funkcjonowanie w środowisku szkolnym…
Oczywiście, bo jeżeli jest nadpobudliwy, to nie wysiedzi spokojnie 45 minut w klasie. Może wpadać w histerię, wywoływać bójki. Zawsze radzę nauczycielom, aby w podobnych przypadkach zainteresowali się, czy takie dziecko nie ma alergii. Wiele lat temu w USA przeprowadzono ciekawe badanie wśród małych alergików, którzy mieli słabe wyniki w nauce. Najpierw zmierzono dokładnie ich szkolne osiągnięcia, następnie włączono leczenie pod kątem alergii, a po pewnym czasie znowu sprawdzono ich wyniki w nauce. Okazało się, że w większości przypadków ich osiągnięcia poprawiły się wielokrotnie. Co ważne, wzrosła również samoocena tych dzieci oraz ich stosunek do otoczenia. Dlatego w jednym z rozdziałów mojej książki Alergie apeluję wprost do nauczycieli: zwróćcie szczególną uwagę na dzieci zdolne, ale niecierpliwe i trudne w wychowaniu. Takie, które jednego dnia potrafią dostać szóstkę, a następnego jedynkę. Bo może się okazać, że spory wpływ na ich oceny mają posiłki, które dostają od rodziców, a także nieleczone alergie. „Najczęściej ani rodzice, ani nauczyciele nie zdaja sobie sprawy z tego, że może istnieć związek między szkodliwym pokarmem lub toksynami dostającymi się do organizmu a złym zachowaniem dziecka”
Tylko, kiedy nadpobudliwość dziecka, trudności ze snem, koncentracją czy nauką łączyć z alergią? Bo przecież ich przyczyny mogą być różne…
Oczywiście. Dlatego szczególną uwagę trzeba zwrócić na dzieci, u których obserwujemy nawracające: zmiany skórne, pokrzywkę, katar, biegunkę, zapalenie krtani, a nawet astmę. Jeśli te objawy się powtarzają, a w dodatku dziecko od małego dużo płacze i krzyczy, to jego problemy na przykład ze snem, koncentracją czy nauką wynikają najprawdopodobniej z alergii.
Tyle, że z dziećmi mającymi podobne zaburzenia rodzice zgłaszają się jednak częściej do poradni psychologiczno-pedagogicznej niż poradni alergologicznej.
Dokładnie. Niestety to efekt niewiedzy i to nie pojedynczej osoby, ale całego łańcucha ludzi: rodziców, nauczycieli, a czasami nawet lekarzy rodzinnych. Ja nie twierdzę, że pomoc psychologa nie jest potrzebna – bywa, że jest wręcz konieczna, bo sprawy zaszły za daleko. Ale jeśli przyczyną złego zachowania dziecka czy kłopotów z nauką jest alergia, to psycholog zajmie się tylko objawami, czyli źródła problemu nie zlikwiduje. Efektów więc nie będzie. Przecież, jeśli wbije nam się w rękę drzazga, to samo smarowanie rany maścią nie wystarczy. Musimy tę drzazgę wyjąć, czyli zlikwidować przyczynę. Tak samo jest z alergią, – jeżeli nad nią nie zapanujemy, jej objawy będą powracać. Ubolewam nad tym, że wciąż tak mało mówi się o psychoemocjonalnych skutkach alergii. Równoległe leczenie u lekarza alergologa oraz u psychoterapeuty daje fantastyczne, a co najważniejsze – często bardzo szybkie efekty.
Rozumiem, że odstawienie alergenu może przynieść natychmiastowe skutki? Przykładowo przestaję spożywać gluten, a za kilka dni znikają moje problemy z koncentracją?
Rzadko mamy do czynienia tylko z jednym alergenem. Z reguły jest ich więcej albo mamy do czynienia z tzw. alergiami krzyżowymi. Ale trafne zdiagnozowanie, a następnie odstawienie alergenów daje spektakularne efekty. Dzięki temu bywa, że mały alergik praktycznie z dnia na dzień staje się inną osobą. Z nadpobudliwego dziecka mającego problemy z zachowaniem i przyswajaniem wiedzy zmienia się w ucznia pilnego i grzecznego. Jak to możliwe? Po prostu skoro znika źródło zapalenia, znikają też objawy chorobowe. W tym miejscu pragnę także zwrócić uwagę rodziców na to, że zaburzenia psychoemocjonalne, bardzo podobne do tych wywoływanych przez alergie, powodują również pasożyty i grzyby. W przedszkolach i szkołach to prawdziwa plaga, a niewielu rodziców zdaje sobie sprawę z tego, jakie spustoszenie w dziecięcych organizmach sieją właśnie pasożyty.
Skoro wspomniała już Pani o nadpobudliwości u dzieci– słyszałem, że są prowadzone badania dotyczące związku alergii z ADHD.
Od dawna uważam – i nie jestem w tym osamotniona–, że nazwa ADHD jest nadużywana i przypisywana wielu schorzeniom, które nie są prawdziwym ADHD. Olbrzymia część z nich to zjawiska o podłożu alergicznym, a nie genetycznym, jak to jest w przypadku ADHD. Wielokrotnie spotykałam w swojej 40 -letniej karierze lekarskiej dzieci, którym podawano ciężkie i drogie leki, bo rzekomo miały
ADHD. Tymczasem nie cierpiały na żadne ADHD, tylko na alergie lub pseudoalergie – też coraz częściej występujące zjawisko, wywoływane często konserwantami i innymi związkami chemicznymi, którymi faszerowana jest żywność. Miałam takie przypadki, że dzieci rzekomo chore na ADHD wystarczyło odrobaczyć, uporządkować ich żywienie, zdiagnozować i zacząć leczenie pod kątem alergii.
I problemy, które miały być poważną chorobą genetyczną, znikały. Życie tych dzieci oraz ich rodzin zmieniało się nie do poznania, nabierało zupełnie nowego wymiaru.
Pediatrzy alarmują, że wśród dzieci jest coraz więcej alergików. Czy są prowadzone jakieś badania bądź statystyki, które mogłyby określić skalę problemu?
Oczywiście. Najświeższe dane dają nam badania ECAP przeprowadzone w 2012 roku przez naukowców
z Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego. Wyniki są niepokojące – wskazują, że aż 55% przebadanych dzieci to alergicy. Dlaczego mamy dzisiaj tak dużo alergii? Po pierwsze, przez złe leczenie i nadużywanie antybiotyków. Ktoś smarknie czy zakaszle – dostaje antybiotyk. Boli go gardło – bierze antybiotyk. To ogromny błąd. Moim zdaniem lekarze przepisują pacjentom antybiotyki w wielu przypadkach zupełnie niepotrzebnie, często nie sprawdzając wcześniej, czy rzeczywiście mają do czynienia z infekcją bakteryjną. Antybiotyki niszczą grasicę – gruczoł odpowiedzialny za odporność ludzkiego organizmu.
Drugim czynnikiem odpowiadającym za lawinowo rosnącą liczbę alergików jest niezdrowa żywność, pełna chemii, konserwantów i cukru. Cukier to biała śmierć, a niestety jest wszędzie. Nie tylko w słodyczach, ale również w wędlinach, pieczywie, keczupie, po prostu we wszystkim. Radzę również wystrzegać się sklepowego drobiu. Przecież, co chwilę słyszymy, że na skalę przemysłową jest on faszerowany antybiotykami, a nawet hormonami przyspieszającymi wzrost. Nie łudźmy się, że takie mięso jest dla nas zdrowe. Ono nawet nie przypomina mięsa kury hodowanej przez gospodarza na własnym podwórku.
Dlaczego 20–30 lat temu nikt nie mówił o alergiach? Nie diagnozowano ich tak często czy może nie występowały aż tak masowo jak dzisiaj?
Jako lekarz przyglądam się temu zjawisku już od lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku. Początkowo miałam do czynienia co najwyżej z atopowym zapaleniem skóry bądź z pokrzywkami, rzadziej z astmą czy katarem. Innych alergii było w zasadzie niewiele. Dlaczego? Bo jedliśmy zgrzebnie, ale zdrowo. W Polsce nie mieliśmy w tamtych czasach do czynienia z fast foodami i innym śmieciowym jedzeniem, takim jak choćby chipsy. Jedliśmy też mniej mięsa, bo było na kartki. A to, które jedliśmy, było jednak lepszej jakości. Na kartki był również cukier, więc i jego automatycznie też spożywaliśmy mniej.
Brzmi to tak, jakby pochwalała Pani reglamentację żywności.
Proszę mnie źle nie zrozumieć, ja nie tęsknię za PRL-em, ale paradoksalnie ta reglamentacja pod wieloma względami wychodziła nam wtedy na dobre, bo dostęp do niezdrowych produktów był ograniczony. Jedzenie było proste i dużo bardziej naturalne: mięso było mięsem, a nie ochłapem naszprycowanym do granic możliwości chemią, a chleb był pyszny bez dodatku cukru, spulchniaczy i nie wiadomo jeszcze czego. Natomiast w latach dziewięćdziesiątych na sklepowych półkach zaczęło pojawiać się coraz więcej żywności, niestety coraz bardziej przetworzonej i coraz bardziej nafaszerowanej konserwantami. Jej jakość zaczęła stale się pogarszać, a alergików zaczęło przybywać. Ta zależność jest oczywista i widoczna jak na dłoni.
Jakiego rodzaju pokarmy najczęściej wywołują u dzieci alergie?
Nie licząc wspomnianych już fast foodów oraz śmieciowego jedzenia, jak np. chipsy czy płatki kukurydziane, przestrzegam przede wszystkim przed mlekiem i jego przetworami, a także przed wieprzowiną.
Powszechnie wiadomo, że fast food jest niezdrowy, ale mleko i jego przetwory oraz wieprzowe mięso i wędliny to przecież podstawa polskiej kuchni.
Mówię o tym od dawna i przyzwyczaiłam się już do widoku zdziwionych twarzy. Wprawdzie na wieprzowinę ludzie bywają uczuleni bardzo rzadko, ale i tak każdemu radzę znacząco ograniczyć jej spożycie. A to dlatego, że ludzie nie zdają sobie sprawy, że wieprzowina jest pokarmem znacznie zakwaszającym, a nasz organizm wymaga wewnątrz środowiska zasadowego. Większość naszych posiłków powinna być więc zasadotwórcza, a najwyżej 20% może mieć kwaśny charakter. Niestety w typowej polskiej diecie wszystko jest przewrócone do góry nogami. Uwielbiamy szynkę i schabowe, podczas gdy połowa mieszkańców kuli ziemskiej wieprzowiny nie jada w ogóle. Wprawdzie zabrania im tego religia, ale ma to zbawienny wpływ na ich zdrowie.
„Nazwa ADHD jest nadużywana i przypisywana wielu schorzeniom, których olbrzymia część to zjawiska o podłożu alergicznym, a nie genetycznym, jak to jest w przypadku ADHD” A mleko? Przecież od małego wpaja się wszystkim dzieciom, że jest zdrowe…
Zdrowe, a nawet doskonałe. Ale dla cielęcia, a nie dla człowieka, który w przeciwieństwie do krów nie ma dwóch żołądków i nie produkuje podpuszczki, w związku z czym nie trawi zawartej w mleku kazeiny. Mleko szkodzi wszystkim ludziom: jednym mniej, a innym bardziej. A osobom uczulonym jego regularne spożywanie może nawet poważnie uszkodzić wiele narządów.
Przecież w niektórych szkołach trwa akcja „Pij mleko, będziesz wielki”…
Ja i wielu innych alergologów głosimy hasło: pij mleko, a będziesz wielkim… alergikiem. Polecam obejrzeć na YouTube któryś z wykładów na ten temat, wygłoszonych przez prof. Waltera Veitha. Jestem przekonana, że wielu klientów lekarzy i grabarzy to ofiary długotrwałego spożywania produktów pochodzenia mlecznego. Przestrzegam również przed różnego rodzaju batonikami i słodkimi przekąskami, którymi tak chętnie zajadają się dzieci. Bo co takiego znajdziemy w pierwszym z brzegu batoniku? Cukier działający zabójczo na ludzki organizm (głównie mózg), mąkę pszenną, czyli gluten mający szkodliwy wpływ na nasz mózg i jelita, a także tłuszcze przemysłowe wywołujące miażdżycę. Tym zajadają się dzisiaj codziennie nasze dzieci.
Niestety produktów, przed którymi tak bardzo Pani przestrzega, czyli m.in. batoników, chipsów
i przetworzonej żywności typu fast food, najwięcej sprzedaje się dzieciom w szkolnych sklepikach.
No właśnie. Ciekawe, ilu rodziców wie o tym, że chipsy, chrupki i wiele ciastek zawierają akrylamid, który nie dość, że szkodzi sercu i naczyniom krwionośnym, to jeszcze jest rakotwórczy i zwiększa prawdopodobieństwo rozwoju otyłości. W przemyśle akrylamid jest używany na przykład do produkcji plastiku, ale dopuszczono go też niestety do przemysłu spożywczego, mimo że jest uznawany za substancję neurotoksyczną. Niektórzy twierdzą, że przesadzam, ale ja z całą odpowiedzialnością twierdzę, że szkolne sklepiki, oferując dzieciom takie produkty, sprzedają im śmierć. Przez 10 lat byłam konsultantem wojewódzkim w zakresie alergologii i próbowałam w tym czasie walczyć ze szkolnymi sklepikami sprzedającymi dzieciom niezdrową żywność. Interweniowałam w kuratorium i w szkołach, niestety bezskutecznie. Dla dyrektorów placówek ważniejsza od zdrowia dzieci była możliwość zarobienia przez szkołę kilkuset złotych na dzierżawie sklepiku. A oczywiście żaden ze sprzedawców nie kwapił się do sprzedaży zdrowej żywności, bo na tym by nie zarobił tak dobrze, jak na słodyczach i fast foodach. Wina leży tu również po stronie rodziców, którzy często zamiast przygotować dziecku zdrowe drugie śniadanie do szkoły, wolą dać pociechom po kilka złotych, żeby kupiły sobie batonika, chipsy czy hot doga. Tak jest szybciej i wygodniej. Tylko, że takie działanie od małego zaszczepia w dziecku złe nawyki żywieniowe. W późniejszym wieku okazują się one wręcz zgubne.
Czyli najmłodszym szkodzą też najbliżsi?
Tak. Choć najczęściej nieświadomie. Proszę czasami, aby na wizytę z moimi małymi pacjentami oprócz rodzica przyszła również babcia. A to po to, żeby wytłumaczyć jej, że zamiast chipsów czy batonika niech kupi wnusiowi migdały albo suszone morele. Jak robi dla niego ciasto, to niech upiecze je z mąki jaglanej, a nie pszennej. Nasze społeczeństwo nadal ma niewielkie pojęcie o zdrowym żywieniu.
Skoro wieprzowina i produkty mleczne są niezdrowe, hodowany na skalę przemysłową drób również, słodycze i przekąski mamy omijać z daleka, to co w takim razie podawać naszym dzieciom i co jeść samemu?
Jest wiele rodzajów zdrowej żywności. Wymienię może te produkty, które są bardzo zdrowe, a niestety je się je w Polsce rzadko. Na przykład rośliny strączkowe, jak fasola, groch i cieciorka, które są bogatym źródłem białka mogącym z powodzeniem zastępować mięso. Niestety zbyt mało jemy też nasion oleistych: siemię lniane, słonecznik, pestki dyni, orzechy włoskie czy laskowe, migdały, sezam– przecież to samo zdrowie. Jest tyle rodzajów kasz (np. gryczana, jaglana, jęczmienna, kukurydziana), które są bardzo zdrowe, ale Polacy zamiast nich wolą pszenne makarony. Są w końcu ryby, no i mnóstwo warzyw i owoców. Można jeść zdrowo i smacznie, trzeba się jednak tego nauczyć. Zresztą wszystkim zainteresowanym zamierzam w tym pomóc – napisałam właśnie książkę kucharską z przepisami dla alergików. Prawdopodobnie już pod koniec tego roku będzie można ją znaleźć w księgarniach.
Rozumiem, że książka będzie zawierać wyłącznie sprawdzone i bezpieczne receptury?
Oczywiście. Każde z zaproponowanych w niej dań pojawia się na stole w moim domu. Wszystkie rady, których udzielam pacjentom, przetestowałam na sobie. Nie jem więc wieprzowiny, nie piję mleka ani kawy. W mojej kuchni można znaleźć tylko zdrowe i naturalne produkty: chleb z żytniej razowej mąki, ryby, kasze, świeże owoce i warzywa, które uprawiam w ogródku. Sama w młodości byłam alergiczką i miałam w związku z tym ogromne problemy zdrowotne. Dzisiaj, mimo że osiągnęłam już wiek emerytalny, mam się świetnie. Tańczę w zespole tańca towarzyskiego, pływam, jeżdżę na rowerze i łyżwach. Jestem najlepszym przykładem na to, że nawet ciężką alergię można pokonać. Czasami niezbędne jest leczenie, ale bywa, że wystarczy odpowiednia dieta i ruch.
Dr n. med. DANUTA MYŁEK – jest znanym specjalistą w zakresie alergologii i dermatologii, członkiem naukowym Amerykańskiego Uniwersytetu Alergologów i Europejskiej Akademii Alergologicznej. Pracuje w Stalowej Woli. Była pionierem leczenia alergii i pseudoalergii pokarmowych na Podkarpaciu i jednym
z pierwszych specjalistów w tej dziedzinie w kraju. Od ponad 30 lat stara się popularyzować wiedzę
o profilaktyce alergii. W Stalowej Woli, z którą jest związana, prowadziła szkolenia dla przedszkolnego personelu i pomagała w zorganizowaniu przedszkola dla alergików. Szkoliła również nauczycieli szkół podstawowych pod kątem psychoemocjonalnych konsekwencji i trudności w nauce w przypadku nieleczenia lub złego leczenia alergii. Popularyzuje zdrowy styl odżywiania w mediach lokalnych i ogólnopolskich, do których jest często zapraszana. Jest autorką wielu publikacji. Najgłośniejsza – zatytułowana Alergie – ukazała się w 2001 roku. W 2010 roku do księgarni trafiło drugie wydanie tej książki.